Są też takie miejsca, które zdają się obiecywać wiele, a kiedy się o nich czyta w przewodniku, od razu w głowie powstaje ich wyobrażenie. I natychmiast chce się tam jechać, więc jedziemy: do Phibun Manghasan nad rzeką Mun.
Lecz kiedy tam dojeżdżamy, szybko okazuje się, że to miasteczko już dawno przeżyło lata swojej świetności. Wszystko trochę podupada, wszędzie dużo pustostanów, a brzeg rzeki jest zarośnięty i zaśmiecony. Mieszkańcy patrzą jakby nieufnie, mają srogie miny i nieliczni odwzajemniają uśmiech. W końcu to głęboki Isaan.
Wtedy też z dnia na dzień Rząd Tajlandii nakazuje zamknięcie wszystkich hoteli, hosteli, itd., więc okazuje się, że utknęliśmy tu na dobre i na złe, i na nie wiadomo ile…
Nagle podróż staje się męką, człowiek traci entuzjazm i moc sprawczą, a ogarnia go marazm. Ktoś o wszystko się złości i byle co go irytuje, a ktoś zaciska zęby i spuszcza po sobie uszy. Ktoś kładzie się na łóżku i leży całymi dniami, a ktoś chodzi byle gdzie, byle dalej, byle dłużej.
I tak bywa. I to trzeba przetrwać; więc chyba przetrwamy… my – Phibunkoczownicy.











