Już od jakiegoś czasu otwarcie się przed sobą przyznajemy, że jesteśmy zmęczeni Tajlandią, panującymi tu nastrojami politycznymi i społecznymi, nieustającym lockdown’em i tym podróżowaniem w miejscu. Jesteśmy zmęczeni i chcemy już wyjechać. Dokądkolwiek.
W związku z tym chwilę temu zaczęliśmy szukać nowych możliwości. I… znaleźliśmy. Także niebawem opuszczamy Tajlandię, ale, żeby zachować pozytywne wspomnienia, postanowiliśmy ostatnie dni spędzić w Pai. I było to najlepsze pożegnanie z Tajlandią, jakie mogliśmy sobie wymarzyć. Warte pokonania (po raz drugi) 762 zakrętów (w jedną stronę!).
Uwaga, będzie soczyście i zielono!
Artystyczne miasteczko, trzeba przyznać. I z fantazją. Teraz tylko gdzieniegdzie……ale w szczycie sezonu……ryżowe aksamity rozciągają się po horyzont. I można nad nimi frunąć po bambusowych kładkach……albo spojrzeć z tarasu widokowego sącząc „cha thai”.Pam Bok w drodze powrotnej Bamboo Boardwalk Pai (fot. z 1932 r., autor nieznany).Nie tylko my potrzebowaliśmy ochłody. A to inna wyprawa – kanion Pai, który po każdym deszczu zmienia swoje oblicze.Przystanek na drugie śniadanie. I jeszcze wodospad Namtok Mo Paeng, gdzie lokalne chłopaki zjeżdżają na zadkach po głazach kilka metrów w dół jak w najlepszym aquaparku.Widok z Yun Lai.We see you. Chedi Phra That Mae Yen i budda spoglądający na Pai ze szczytu góry. Złoty zachód słońca……rozgrzewająca herbatka……i już. Dobranoc Pai.