Tu jest koniec świata. Tu trawę na wzgórzach kosi się kosą, a osiołki znoszą siano do wioski. Jest jeden sklepik z lodami, cebulą i nićmi, w którym pani podaje cenę jeszcze sprzed denominacji i na chwilę pada na człowieka blady strach.
Namiot rozbity z widokiem na najwyższy szczyt, który woła do zdobycia. Meczet, z którego śpiew rozpływa się łagodnie po dolinie. Lokalna fabryka serów. Jest pierwotnie. Jest autentycznie. Jest obłędnie pieknie.
No to w drogę. Czas wybadać stopowanie po albańsku.Pan, który podwiózł nas stopem, zaprosił do swojego ogrodu i poczestował domowym owczym jogurtem i takimż serem. Tak po prostu. Tak nas przywitało Radomire.Sianko na nóżkach, na autopilocie.Tu dzieci nie przesiadują razem, wpatrzone w swoje telefony, ale bawią się, rozmawiają, spacerują,… Spędzają czas wspólnie. To jest na serio. Kraina w której żyją i dwugłowy orzeł są tu bardzo ważne nawet dla najmłodszych. Parking.To też serio. Sąsiednia wioska, ale ta sama duma.Spacer połoninami, po okolicy……niczego sobie.Kto pamięta bajkę o dziewannie?Tam hen hen nasza wioska i meczet z dwoma minaretami wtulone w dolinę.Gdzie nie spojrzeć góry po horyzont. I wszędzie widoczne szare punkciki. Bunkry – obsesja Hodży.Nie wszyscy wracają ze szlaku.A tak nas co wieczór żegnało Radomire.
***
Korabi. Prognozy pogody niepewne. Nie wiemy, czy góra nam pozwoli wspiąć się na sam szczyt, ale podejmujemy próbę. Zostawiamy za sobą Radomire pod pierzyną. Będą góry w chmurach i chmury w górach.
2764 m n.p.m. Mamy go!Pozdrowienia dla Bloco z [partido alto].