8:17 rano, wieczorem… Wtorek, czwartek, sobota… Wszystko jedno. Wszędzie słychać charakterystyczne stukanie zderzających się bil. Knajpy – sale bilardowe, których tu mnóstwo, są pełne mężczyzn i sine od dymu. Nieustajaco.
Miasteczko jest niewielkie, przygraniczne (do Kosowa rzut beretem) i mało który turysta tu trafia, także wystajemy z tłumu jak się masz. Ale jakoś bardzo nam to nie przeszkadza.
Nie ma tu też wiele do roboty. Jedna ulica co wieczór zamienia się w deptak i całe miasteczko spotyka się w tym miejscu. Dzieciaki jeżdżą na rolkach, młodzież spaceruje i stroszy piórka, starszyzna rozprawia o rzeczach ważnych i ważkich. Z atrakcji zamiast taniej chińszczyzny jest kukurydza z grila i prażone ziarna różne.
I tyle. Ot, całe Kukës.




