Kręci nas wszystko co jest „naj”. Uwielbiamy to. Najpierw był najwyższy szczyt, potem najniebezpieczniejszy szlak, najbardziej izolowana osada itd.
Teraz czas na najbardziej na północ położoną wieś Albanii.
Gdzieś w drodze między Theth a Vermosh zaczepił nas pod sklepem jakiś gość i zaproponował bezinteresowną (jak się zdawało) pomoc. My mówimy, że podróżujemy autostopem i że to jeszcze 87 km, a droga kręta. On, że OK, nie problem, że lubi jeździć. No to my, że może tylko 3 km do ronda, bo tam już droga prosta (choć kręta).
I tak, naiwnie dojechaliśmy z nim do samego Vermosh tuż przed zmrokiem, lądując w barze i próbując spławić kierowcę-naciągacza, jak się na miejscu okazało. Zaczęły się schodzić różne podejrzane typy i nijak nie szło zakończyć tego spotkania, a nasza wyobraźnia szybowała między mafią a wyznawcami prawa Kanun.
W końcu zjawił się chłopak, który mówił po angielsku i chciał pomóc. Najpierw wyśmiał kwotę żądaną przez naciągacza (a inni mu zawtórowali), potem znalazł „złoty środek”, który (no cóż…) uiściliśmy, a na koniec powiedział do nas: „Przykro mi z powodu tego, co się stało. My tacy nie jesteśmy.”
Różne złe myśli i brzydkie słowa ulatywały z nas po tej przygodzie. Ale stwierdziliśmy jednogłośnie, że po prostu nie jest on prawdziwym Albańczykiem i to była największa obelga. Właśnie tak.
A tymczasem Vermosh rozciąga się na przestrzeni ponad 10 km w dolinie rzeki Lim i jest tu naprawdę malowniczo, sielsko, zielono i soczyście.
Znowu, tak znowu.





