Opuszczamy góry, jeszcze zanim one przegonią nas deszczami i zimnymi nocami. Jakby nie było – nadciąga wrzesień. Jesteśmy nasyceni i naładowani widokami po kokardy. Przynajmniej na jakiś czas… Teraz zjeżdżamy do cywilizacji.
A tu w Shkodër mamy kury, które organizują sobie grzędy, gdzie się da (a da się wszędzie), pana i panią gęś podskubujących nam co noc drzwi i bardzo towarzyską kozę.
Mamy też śniadania pod chmurką, miasto zalane słońcem i dwa, tym razem „w trakcie-wypadkowe” rowery. Obydwa trzeszczące, obydwa bez hamulców i jeden z nawracającym flakiem.
Ale to nic. Jest super. Miasto jest nasze.













Albania, oprócz taniego tytoniu sprzedawanego na ulicach, ma do zaoferowania byrek (nieco inny niż ten turecki) – zawsze świeży i puchaty. Jak się okazuje, niektóre miasta mają swój własny pomysł na nadzienie. Shkodërski byrek me kos (z jogurtem) podbił nasze… kubki smakowe.
